|
Wywiad z Jackiem Bednarzem
- Po meczu z Amiką stwierdził Pan dumnie, że był to Pana trzechsetny występ w ekstraklasie. Statystycy twierdzą, że do jubileuszu brakuje jeszcze jednego meczu. Kto ma rację?
- Odpowiem w ten sposób - jeśli poczekają do następnego meczu, to nie będzie już żadnych wątpliwości. - A według Pana to był trzechsetny mecz? - Tak. - Podobno trenerzy, gdy był Pan juniorem, nie wróżyli Panu wielkiej kariery? - Generalnie nikt mi niczego nie obiecywał. Jestem typem człowieka, który sam musi sobie coś wypracować i wziąć sprawy w swoje ręce. Zawsze musiałem grą lub wynikami przekonywać trenera do siebie, bo żaden nie chciał udzielić mi kredytu zaufania. Jeszcze będąc w III lidze, miałem takiego szkoleniowca. Świetny niegdyś piłkarz, ale słaby trener - Stanisław Oślizło. To on powiedział mi, że do wyczynu absolutnie się nie nadaję i nie wypłynę poza trzecioligowe boiska. Jednak gdy pojechałem na moje pierwsze derby do Zabrza z Ruchem Chorzów, to myślałem, że ten pan zje ze złości swoje buty, a to były chyba salamandry ze skóry. Był czerwony jak burak, widząc, że jednak znalazłem się w ekstraklasie, a on się pomylił w rokowaniach. Wówczas padł remis 1:1. - Jako jeden z nielicznych piłkarzy w ekstraklasie może się Pan pochwalić ukończeniem studiów prawniczych. Stąd przezwisko "Mecenas"? - Po raz setny zdementuję to: nigdy przez kolegów nie byłem nazywany "Mecenasem". Koledzy mówią do mnie po imieniu albo "Ben". "Mecenasa" wymyślił jakiś dziennikarz i to się ciągnie za mną. - Przy okrągłych jubileuszach dokonuje się pewnych podsumowań. Jest Pan zadowolony z tych 300 spotkań? - Nigdy takiej statystyki nie prowadziłem i trudno mi teraz jednoznacznie ocenić. Może spróbuję w ten sposób - podejrzewam, że dwie trzecie z rozegranych przeze mnie meczów było zwycięskie, a zdecydowanie najmniejszą ilość stanowią porażki. Bilans jest więc bardzo korzystny i generalnie jestem zadowolony z tych 300 spotkań. Nie da się przecież wszystkich meczów wygrać, a i trudno też wszystkie przegrać w swojej karierze. - Jest takie spotkanie, o którym rozmyśla Pan do dziś? - Gdy gra się w piłkę nożną, to oczywiście są ważne momenty, ale generalnie chodzi o to, żeby forma była stabilna i w miarę najwyższa. W swojej karierze oczywiście notowałem słabszą formę, ale to logiczne, bo jestem tylko człowiekiem. Jednak udawało mi się utrzymywać wysoką dyspozycję. Miałem w życiu lepsze i gorsze momenty, ale według mojej oceny poniżej pewnego poziomu dla mnie do przyjęcia nigdy nie zszedłem. I to mnie bardzo cieszy. - Czy podobnie odpowiedziałby Pan na pytanie o najsłabszy występ? - O nie, bo tu już mogę odpowiedzieć konkretnie. Najgorszym dla mnie pojedynkiem było spotkanie z Widzewem Łódź, kiedy grałem w barwach Legii Warszawa. To nie był mój najgorszy występ, bo wydaje mi się, że grałem już słabsze mecze, ale ten z Widzewem był dla nas bardzo pechowy. Przegraliśmy 2:3, choć pięć minut przed końcem prowadziliśmy 2:0. Lepiej pamiętać lepsze momenty w karierze niż wspominać te gorsze. - Jakby Pan ocenił zmieniający się poziom polskiej ligi na przestrzeni gry w ekstraklasie? - Odnoszę wrażenie, że gdy zaczynałem karierę, trudniej było dostać się do I ligi. Kiedyś to "sito" było szczelniejsze. Teraz, głównie przez kłopoty finansowe klubów, te oczka mocno się zwiększyły. Teraz angażując zawodnika, przede wszystkim patrzy się na jego cenę. Przy dużym odpływie piłkarzy młodych i utalentowanych za granicę, powoduje to równanie w dół. Na początku lat 90. tendencja była przeciwna. - Czy w polskim futbolu osiągnął Pan już wszystko? - Nie. Było wiele szans, których, nie tylko z mojego powodu, drużyny, w których grałem, nie osiągnęły. Pamiętam sezon w Ruchu Chorzów. Mogliśmy zdobyć tytuł mistrza Polski, ale przegraliśmy ostatnie trzy mecze i spadliśmy na czwartą pozycję. Także w finale Pucharu Polski ulegliśmy GKS-owi Katowice. Później okres w Legii. Początek świetny, a później coraz gorzej. Mam coś do odrobienia i mam nadzieję, że odrobię to z Pogonią Szczecin. - Ale w Pogoni pierwsze podejście do tytułu mistrza kraju także zakończyło się niepowodzeniem. - Wbrew temu, co się mówi, uważam, że więcej wygraliśmy. Graliśmy nadspodziewanie dobrze i skutecznie na jesień, a w przerwie zimowej działy się rzeczy, które miały decydujący wpływ na naszą grę wiosną. Wisła miała od nas lepszy skład, lepiej grała i zasłużyła na mistrzostwo. A porównując stabilizację finansową Wisły i Pogoni, to zdecydowanie lepiej zorganizowany jest krakowski klub. Mieliśmy prawo im ulec i niestety ulegliśmy. - A jak wyglądają szanse Pogoni po reformie rozgrywek ekstraklasy? - Jeśli system podziału na grupy będzie utrzymany, to będziemy musieli patrzeć na to nie jak na całość, ale na dwie odrębne rzeczy. W przyszłości najwięcej kontrowersji będzie budził właśnie ten klucz, według którego dokonuje się podziału zespołów na grupy. Podejrzewam, że nie do końca jest on sprawiedliwy. Pogoń ma na razie niezłe perspektywy, ale to za mało. Potrzebny jest spokój, a ten zapewnią pieniądze, które dadzą stabilizację ludziom pracującym z zespołem. Nie tylko piłkarzom, ale osobom, które są niezbędne do jego funkcjonowania. - Czy po roku mieszkania w Szczecinie dobrze się Pan w nim czuje? - Bardzo dobrze. Od pierwszych dni szybko się zaaklimatyzowałem. Miasto mi się podoba, okolice są przepiękne i każdemu mogę polecić ten rejon Polski do zamieszkania. Mam nawet pomysł, by tu zostać na stałe.
Rozmawiał: -
Źródło: Gazeta Wyborcza Data: czwartek, 9 sierpnia 2001 r. Dodał: JuN |
2000 - 2024 | © Pogoń On-Line |
design by: ruben | redakcja | współpraca | ochrona prywatności | |||||