|
Jan Miedziak: Nie zawróciliśmy w porę
Rozmowa z Janem Miedziakiem, prezesem Pogoni Szczecin.
Dlaczego piłkarze Pogoni po meczu z Groclinem w Grodzisku, pojechali do Gutowa, zamiast do Pogorzelicy? - Mieli zaplanowany powrót do Gutowa. Całkowicie został wyczerpany limit bezpłatnych osobodób w ośrodku Sandra w Pogorzelcy, wynikający z umowy na 2007 rok. Przed wyjazdem na mecz z Groclinem, prezes Krzysztof Waszak podpisał aneks do umowy, z którego wynikało, że za każdą osobę należy płacić w Sandrze około 120 zł. za dobę. Łatwo policzyć, że nasz pobyt w Pogorzelcy kosztowałby około 9 600 zł. Wydatek był całkowicie zbędny w sytuacji, kiedy Pogoń znajdowała się 230 km od Gutowa (wygodny przejazd autostradą), gdzie korzystanie z wyżywienia, noclegów, boisk czy odnowy biologicznej jest bezpłatne. - Powrót piłkarzy do Gutowa oprócz względów ekonomicznych miał również względy praktyczne. Należało bowiem wypłacić piłkarzom zaległe wynagrodzenie oraz rozstrzygnąć, kto z nich wróci do Brazylii, a kto zostanie w Polsce. Wszystkim wiadomo, że w Rzgowie jest główny księgowy, mecenas i ja. Tym bardziej, że niektórzy piłkarze zgłaszali chęć wypłacenia im wynagrodzenia w gotówce. Trener Bogusław Baniak stwierdził, że sprawa z alkomatem była intrygą, która miała na celu znalezienie na niego haka aby rozwiązać kontrakt? - W stosunku do trenera Baniaka nie było żadnej intrygi. Edward Ptak przyjechał do Gutowa, ponieważ miał mieć spotkanie z nami w czwartek rano w Centrum Handlowym "Ptak" w sprawie chętnego inwestora na akcje Pogoni. Finał Ligi Mistrzów był początkiem rozmów przy alkoholu. Pogawędki przeciągnęły się do 5. rano i - jak łatwo się domyślić - nie skończyły się na drugiej flaszce. W libacji uczestniczył również Ryszard Mizak i znajomy Edwarda Ptaka, który pił co trzeci kieliszek. O wszystkim dowiedziałem się dopiero o 7. rano, kiedy Edward Ptak odwołał zaplanowane na czwartek spotkanie. - Trener Baniak powinien już w środę przeprowadzić odnowę biologiczną, rozbieganie oraz odprawę. Nic z tego nie wyszło, a piłkarze przez cały dzień pozostali bez opieki. Na drugi dzień, czyli w czwartek na godzinę 10. wyznaczony był trening. Rozkład zajęć piłkarzy rozpisany jest na specjalnej tablicy. Gdyby Baniak w czwartek rano nie był pijany, nie uciekałby do lasu. Była to znakomita okazja, żeby udowodnić, że jest trzeźwy i wtedy to ja bym się wystawił na śmieszność z wezwaniem policjantów z alkomatem. Zaznaczam, że w promieniu 5 kilometrów jedynymi publicznymi obiektami są kościółek i skup trzody chlewnej, nie ma żadnego kiosku, gdzie można kupić gazety, a tam rzekomo wybrał się Baniak. W kościółku się nie schował, bo był zamknięty, w drugim przybytku nie sprawdzałem. Trudno też uwierzyć, że powodem odwołania porannego treningu na dwa dni przed meczem z wiceliderem był spacer trenera czy też chęć kupienia gazety. Jednym słowem trener Baniak jest żałosnym, kłamliwym, małym człowieczkiem. Współczuję działaczom i piłkarzom, którzy mogą go spotkać na swojej drodze. Sądzę, że nie prędko to się stanie ponownie. Ale trener Baniak mówił, że to od pana czuł każdego ranka alkohol? - Żeby odwrócić uwagę od swojego nikczemnego zachowania, najłatwiej jest posądzić o to kogoś innego. Czyli to stwierdzenie trenera Baniaka pasuje mi jak ulał do sytuacji, kiedy złodziej biegnie przez ulicę i krzyczy: łapać złodzieja! Mówił też, że pan przychodził na treningi w garniturze i korkach i pokazywał piłkarzom, jak się gra? - Niestety, korków na nogach to ja nie miałem od 20 lat. Ale w tym stanie, w jakim trener Baniak prowadził treningi, łatwo pomylić buty sportowe z korkami. Tak jak psa Pele z piłkarzami. Prawdą jest natomiast, że często miałem buty sportowe i dresy podczas treningów Pogoni. W garniturze natomiast byłem wtedy, kiedy wyrwałem się z firmy w godzinach pracy. Sugerowałem ustawienia piłkarzy, ale trenerowi. Nigdy bezpośrednio nie zwracałem się do piłkarzy, aby nie podważać autorytetu trenera. Jak skomentuje pan zarzuty piłkarzy, że to pan chciał osłabić Pogoń przed meczem z GKS? - Przyjazd z Grodziska do Gutowa to odległość 221 km, natomiast z Grodziska do Pogorzelicy to odcinek 330 km. Trudno nazwać to osłabianiem dyspozycji piłkarzy. W przeddzień meczu piłkarze pokonali trasę z Gutowa do Pyrzyc, co daje 420 km. Dla porównania, piłkarze Zagłębia na decydujący mecz o mistrzostwie Polski do Warszawy jechali najpierw niecałe dwie godziny autokarem, później mieli przesiadkę do pociągu, w którym w nieklimatyzowanych przedziałach przesiedzieli około pięciu godzin. Następnie musieli kolejnym autokarem dotrzeć do hotelu. Cóż znaczy moje osłabiające działanie w porównaniu z działaczami z Lubina? Od pana wyszło podejrzenie o sprzedaż meczu przez polskich piłkarzy Pogoni? - Stwierdzenie o odpuszczeniu meczu padło z ust kierownika, Ryszarda Mizaka. Czasem prawdę mówi się po paru kieliszkach. Mizak po wypowiedzeniu tych słów dostał natychmiastową reprymendę od Baniaka. Wtedy kierownik na dłuższy czas zmył się z biesiady. W sytuacji, kiedy Mizak i Baniak zaprzeczają, należy zweryfikować tamte wydarzenia u Edwarda Ptaka i jego kompana. Nie żałuje pan tego wszystkiego, co działo się przed ostatnim meczem w sezonie? - Teraz trochę żałuję całej tej sytuacji. Jednak ma ona też pozytywne strony, ponieważ piłkarze musieli dać z siebie wszystko, żeby pogłoskom o przejściu obok meczu zaprzeczyć swoją waleczną postawą. Choć dziwi mnie nieco zdjęcie z boiska Julcimara, bez potwierdzenia kontuzji, co znacznie osłabiło linię obrony Pogoni. Także wejście Kowala za Marcelo - najaktywniejszego na boisku - musi budzić wątpliwości. Po meczu Radosław Majdan powiedział, że "nie chce pracować już z bandytami". - Radosław Majdan miał fatalny sezon. Wpuszczał gola za golem i w wielu przypadkach nie pozostawał bez winy. Inna sprawa, że nasza obrona dopuszczała do częstego zagrożenia. Ale pewnych strzałów bramkarz tej klasy nie powinien puszczać. Z każdym następnym meczem narastała jego frustracja i niepewność w bramce. Zauważył to trener, jednak nie miał odwagi dokonać zmiany. Jedynie, na co go było stać, to nawijanie mi makaronu na uszy, że przez Majdana tracimy cenne punkty, które mogą zadecydować o pozostaniu w ekstraklasie. Majdan tracił też w mediach, które do tej pory go rozpieszczały. Za wszelką cenę chce wrócić na salony stąd jego coraz ostrzejsze sformułowania. Zatracił się tak w tym chocholim tańcu, że nawet nie widzi, że przez takie zachowanie coraz bardziej traci jego nadwątlony wizerunek. Co powie pan o "koszulkowym proteście"? - To nie była inicjatywa piłkarzy. Ale czego się nie robi dla odwrócenia uwagi od zdarzenia, jakim jest spadek do drugiej ligi. Wiem, że niektórzy Brazylijczycy nie byli zadowoleni z wymuszania na nich takiego zachowania. - Miałem dobre intencje obejmując funkcję prezesa, nie czuję się grabarzem Pogoni, jak mnie nazwano. To zbyt drastyczne sformułowanie. Jednakże powstało ugrupowanie, które postawiło sobie za cel zniszczyć MKS Pogoń Szczecin i wszelkie moje działania były torpedowane. A intrygi knuto przeciwko mnie choćby w postaci nie wpuszczenia flag na stadion. Z zachowaniem bandyckim to ja się spotkałem, kiedy powybijano mi szyby w samochodzie i porysowano karoserię. Ale po co mam o tym mówić. Gdyby to spotkało Majdana, to co innego. Kibice mówią: Ptak i jego ludzie rozłożyli klub. - Popełniliśmy wiele błędów w ciągu tych kilku lat. Ale kogo to dzisiaj w Szczecinie obchodzi? Już jest pozamiatane. Bardzo mi szkoda, że spadliśmy do drugiej ligi. Miałem już wynegocjowane, że od nowego sezonu będzie grać, od pięciu do ośmiu Polaków w pierwszym składzie. W początkach Pogoni Ptaka na trybunach był komplet kibiców, na końcu tylko ich garstka. Nie szkoda zmarnowanego potencjału? - Szczecin to wielki piłkarski potencjał sam w sobie. Szkoda, że zabrakło nam rozwagi przy podejmowaniu niektórych decyzji. Nie potrafiliśmy w porę zawrócić ze złej drogi. A im później, tym gorzej było się przyznać do błędów. Jednakże ciągle potykaliśmy się o małe i większe problemy, których rozwiązaniem nikt w Szczecinie nie był zainteresowany. Miasto Szczecin nie ma wypracowanych metod postępowania z właścicielem klubu piłkarskiego. Nawet nie ma metod postępowania z normalnymi inwestorami, a co dopiero chcącymi zainwestować w sport. Pamiętam, jak długo prezydentowi musiałem tłumaczyć, co to jest partnerstwo publiczno-prywatne i z czym to się je. Niestety, obawiam się, że w dalszym ciągu jest na etapie studiowania tej ustawy. Kto jest najbardziej winien upadku klubu? - Spadek do drugiej ligi, to nie koniec świata. Znacznie większe firmy od Pogoni spadały do niższych klas. Nie ma co rwać włosów z głowy, tylko trzeba wypracować wspólną politykę władz miasta, ugrupowań kibicowskich i potencjalnego inwestora. Wiem, że w Szczecinie będzie to bardzo trudne, chociażby z tego względu, że kibice chcą rządzić klubem, a miasto robi łaskę, że posprząta stadion. Kiedy i komu Antoni Ptak sprzeda akcje? - Na odpowiedzi na te pytania przyjdzie jeszcze poczekać. Obecny właściciel na pewno jednak kończy etap pod tytułem "Pogoń". Zbyt daleko zaszły pewne sprawy, żeby można je było odwrócić. Antoni Ptak ma serce w kształcie piłki futbolowej, więc tak szybko o niej nie zapomni. Nie jest człowiekiem, który daną działalność kończy porażką. On się jeszcze odbuduje i jestem pewien, że któryś jego piłkarz prędzej czy później zagra w dobrym europejskim klubie.
Rozmawiał: Michał Sarosiek
Źródło: Głos Szczeciński Data: środa, 30 maja 2007 r. Dodał: js |
2000 - 2024 | © Pogoń On-Line |
design by: ruben | redakcja | współpraca | ochrona prywatności | |||||